Argentyna-Chile: Ruta 40, gdzie droga jest celem
Termin: 01.02.2024 – 19.02.2024 – 2 osoby zainteresowane wyprawą
TERMIN ZAPISÓW: 1 grudzień 2023
Maksymalna liczba uczestników: 5
Cena: 4 000 USD + bilet lotniczy (około 3500 PLN)
Informacje praktyczne Patagonia – LINK
GALERIA ZDJĘĆ PATAGONIA – LINK
Urzekająca, legendarna, problematyczna Ruta 40 – Argentyna – LINK
„Tam” jest Ushuaia, małe miasto, zwące się „końcem świata”. Ushuaia jest najbardziej na południe położonym miastem na kuli ziemskiej. Lecz to nie jest wystarczającym powodem wyprawy 4×4 przez Argentynę, ale legendarna sceneria Patagonii na pewno jest!
Buenos Aires, miasto „dobrych wiatrów”, skąd mamy do przejechania prawie 4500 km, poprzez jeden z najlepszych krajobrazów, fascynującą przyrodę, jedzenie (jeśli nie jesteśmy wegetarianami) jedne z najbardziej legendarnych dróg oraz niesamowicie silnych wiatrów.
Wyprawa, gdzie droga jest celem sama w sobie. Będziemy niezależni, wolni na bezdrożach Patagonii, a powiedzenie „wiatr we włosach” nabiera tu całkiem innego ekstremalnego znaczenia!
Zapraszamy do Patagonii i legendarną drogę Ameryki Południowej Ruta 40!
Dzień 1
Wylatujemy z Polski(przeważnie z Warszawy) przed południem w kierunku jednego z większych portów lotniczych Europy(np. Mediolan, Frankfurt, Madryt itp.) stamtąd, po kilku godzinnym tranzycie, bądź już bezpośrednio lub jeszcze z jedną przesiadką, łapiemy nasz lot do stolicy Argentyny – Buenos Aires. Cały dzisiejszy dzień spędzamy na lotniskach i w samolotach. Wyżywienie dziś we własnym zakresie na lotniskach, bądź serwowane w samolocie. Lot nocny do Ameryki Południowej.
Dzień 2
Z samego rana lądujemy na lotnisku w Buenos Aires. Udajemy się taxi do naszego hostelu w okolicach centrum miasta. Zostawiamy bagaże w przechowalni, korzystamy z prysznica, żeby szybko się odświeżyć, zanim nasze pokoje będą gotowe. I od razu rozpoczynamy nasz spacer po Buenos Aires. Wpierw udajemy się do jednej z lokalnych knajpek wrzucić coś na ząb po długich lotach. Doświadczymy tutaj kuchni głównie hiszpańskiej i włoskiej, ale są też inne. Czy to już z samego rana czy później polecamy befsztyk argentyński, yerba mate, albo ciastko alfajor. Po wczesnym lunchu udajemy się metrem na zwiedzanie. O dziwo udajemy się na cmentarz! Cementario de la Recoleta, jedna z najważniejszych atrakcji Buenos Aires. Cały cmentarz jest niczym miniaturowe miasto. Pochodzi z XIX wieku i jest uznany za jeden z najciekawszych na świecie, gdzie grobowce zasłużonych dla Argentyny, są niczym domy! Spoczywa na nim m.in. Evita Peron. Po czym udajemy się do dzielnicy San Telmo, dzielnicy artystycznej położonej na południe od cmentarza. Swym klimatem według niektórych przypomina uliczki odchodzące od rynku w Krakowie. Okoliczne knajpki, kawiarnie nadają tej dzielnicy niepowtarzalny, klimatyczny wygląd. Udajemy się tutaj do kościoła Świętego Ignacego, najstarszej świątyni w Buenos Aires. Tutaj wstępujemy do jednej z licznych kawiarni na chwilę odpoczynku. Kolejnym naszym przystankiem będzie dzielnica La Boca. Kolorowa, założona przez imigrantów wzdłuż wąskiego kanału dzielnica portowa, jedna z najstarszych z bardzo charakterystycznymi uliczkami takimi, jak Caminito. Dzielnica bardzo mocna związana z piłką nożną, a dokładnie klubem Boca Juniors, który to sport jest ogromnie popularny w tym kraju. Tutaj zatrzymujemy się na wieczorną kolację oraz relaks przy lokalnym winie. Powrót do hostelu. Nocleg w pokojach 2 i 3 osobowych.
Dzień 3
Dzisiejszego dnia po śniadaniu w hostelu, pobudce i spakowaniu rzeczy, wyruszamy w naszą podróż po Argentynie. Po śniadaniu prowadzący idzie odebrać nasze auto, które po części będzie naszym „domem” przez najbliższe kilkanaście dni, ze względu na ilość czasu jaką w nim będziemy spędzać. Po czym, gdy już będziemy spakowani, czekamy na przyjazd naszego auta. Auto będzie 5 osobowe. Czyli kierowca/prowadzący wyprawę i 4 uczestników. Rodzaj auta będzie zależny od dostępności. Dla wyobrażenia podajemy, iż auto będzie pokroju Toyota Hillux Pickup 4×4. Rozmieszczamy nasze rzeczy po aucie, oraz każdy z Nas rozsiada się wygodnie i ruszamy na przygodę. Po czym wyruszamy na „szalone” drogi Buenos Aires i Argentyny. Linie pasów ruchów są bardziej teoretyczne, niż przestrzegane w praktyce. A jazda lokalnych obywateli można określić, jako delikatnie entuzjastyczną i raczej chaotyczną. Powoli wydostajemy się z tego urbanistycznego zgiełku i chaosu, zdobywając doświadczenie w argentyńskim slalomie pomiędzy autami. Buenos Aires jest otoczone setkami mil pampy(nizinnej krainy geograficznej, bardzo dobrej pod uprawy rolnictwa), którą musimy przejechać aby dotrzeć do interesujących miejsc na naszej drodze. Nawet łagodny zakręt będzie oznaczony 2 km wcześniej, potem 1 km, znów 500 m przed nim samym. Po to, żeby zapobiec wypadkom, gdyż często się zdarza, że kierowcy zasypiają za kierownicą. Tuż przed samym zakrętem pasy ostrzegawcze to norma. Często natrafimy na Mercedesy wyprzedzające nas z prędkością 160 km/h , albo ciągnące się monotonnym krajobrazem pampy auta jadące 70 km/h. Argentyńczycy jeżdżą bardzo szybko albo wolno. Po drodze zatrzymamy się w jakiejś malutkiej knajpce na szybki lunch. Celem do, którego dojeżdżamy na dziś jest miasto Santa Rosa. Po 600 km, prysznic i soczysty stek są ukojeniem po długiej podróży. Nocleg w lokalnym hostelu w pokojach 2 osobowych. Kolacja w okolicznej knajpce.
Dzień 4
Wstajemy wczesnym rankiem około godziny 7 rano, zjadamy śniadanie w naszym hostelu(jeśli jest serwowane) i około godziny 8 rano wyruszamy ponownie na drogi Ameryki Południowej. Jeżdżenie po drogach Ameryki Południowej, Argentyny, to niesamowite przeżycie. Niektórzy uważają, iż oprócz umiejętności oraz wytężonych zmysłów, potrzebna jest także jakaś wyższa siła opiekująca się nami. Wzdłuż drogi często spotkamy ołtarzyki poświęcone Gauchito Gil. Legenda głosi, iż Gauchito Gil uzdrowił swojego zamordowanego syna, i przez wielu Argentyńczyków jest uznany za świętego. Jego ołtarzyki często są udekorowane czerwonymi flagami. Inne spotykane ołtarze dla Deolinda Correa wyglądają zdecydowanie mniej okazale, często z darami butelek z wodą. Zmarła ona na udar słoneczny podczas przeprawiania się przez pustynię. Przechodzący w tamtym rejonie pasterze mułów znaleźli nadal żywe niemowlę, chłopca, ciągle żywego,przy jej piersi. Podczas podróży, zdarzy się nam bycie sprawdzanym i zatrzymywanym przez policję, gdzie plotki o korupcji, łapówkarstwie mogą okazać się prawdą. Krajobraz zaczyna być bardziej gorący oraz suchy, jak wkraczamy powoli na tereny pustynne. Zatrzymujemy się na lunch w chivito w La Reforma. Można spróbować mięsa koziego z grilla. Mijamy znak „Bienvenido a Patagonia”, jak mijamy rzekę Rio Colorado. Tutaj też możemy już doświadczyć słynnych patagońskich wiatrów, które wiejące często z prędkością 100 km/h mogą nawet rozpocząć burzę piaskową. Wiatry wiejące z taką prędkością w okolicy, są wystarczająco silne, żeby zdecydować o zamknięciu szkół w rejonie. Dojeżdżamy do naszego punktu końcowego na dziś miejscowości Neuquen, gdzie zatrzymujemy się na noc w pokojach dwuosobowych w jednym z dwóch lokalnych hosteli. Kolacja w okolicznej knajpce. Przejedziemy dziś około 570 km.
Dzień 5
Rano już przyzwyczajeni do codziennego schematu dnia wstajemy około 7 rano, zjadamy śniadanie bądź w hostelu, bądź w okolicznej knajpce. Sprawdzamy auto, płyny, ciśnienie w oponach, tankujemy do pełna i wyruszamy w dalszą drogę w kierunku Andów. Silny wiatr może nam ciągle towarzyszyć, co nie jest niczym wyjątkowym w tym rejonie Argentyny. Przejeżdżamy przez miasteczko Zapala w sercu okręgu ropowego. Z Zapali wkraczamy na faliste wzgórza, tereny zdecydowanie bardziej interesujące, niż nizinne tereny, które przekraczaliśmy w poprzednie dni. Mamy pierwszą możliwość ujrzenia Andów z Laguna Blanca, które zwiastują zimniejszą pogodę oraz prawdopodobieństwo deszczu. Droga czasem staje się żużlowa, wyboista z okrągłymi otoczakami wzdłuż niej. Silne wiatry mogą nam ciągle towarzyszyć w tym terenie. Motocykliści w tym terenie nie mają łatwego życia, zdarzały się przypadki, iż wiatr wiał tak silnie iż odpinał guziki zapiętej kurtki na ludziach. Przejeżdżamy przez okoliczną przełęcz bardzo wolno. Wzbijamy się coraz wyżej w kierunku Junin de los Andes. Po czym jedziemy dalej w kierunku San Martin de los Andes. Pomimo krótkiego dystansu(40 km) z jednego miasteczka do drugiego, krajobraz zmienił się. Niektórzy porównują do północnych Włoskich jezior albo Queenstown w Nowej Zelandii. Zatrzymujemy się tutaj na lunch i odpoczynek. Oczywiście podczas całej naszej wyprawy zatrzymujemy się na zdjęcia w ciekawych punktach widokowych na drodze naszej wyprawy. Jadąc dalej w kierunku miejscowości Villa la Angostura, wkraczamy w bujny las i rejon pięknych jezior. Temperatury mogą spaść do około 8 *C, co jest ogromną różnicą do temperatur pampy, powyżej 30*C. Dojeżdżamy do Villa la Angostura, mając za sobą 550 km drogi, bardzo urozmaiconej drogi, asfaltu oraz żużlu. Od razu pod prysznic i na długo oczekiwanego steak z grzybami. Zatrzymujemy się w lokalnym hostelu w pokojach dwuosobowych.
Dzień 6
Pobudka poranna, zjadamy śniadanie w hostelu po czym wyruszamy w dalszą wędrówkę. Dzisiejszego dnia mamy zaplanowane krótkie wędrówki, dzień jest dniem odpoczynku i relaksu. Po śniadaniu udajemy się pod wzgórze Cerro Bayo(1700 m.n.p.m.), na które wjeżdżamy kolejką. Gdzie jesteśmy wynagrodzeni niesamowitymi widokami na jezioro Nahuel Huapi oraz otaczające góry. Po czym wracamy do naszego hostelu na degustację wina. Los Harolds Malbec będzie testowane już pewnie nie po raz pierwszy na naszej wyprawie, i pewnie nie po raz ostatni. Po południu dla chętnych jest opcja wybrania się na rejs łodzią motorową na zachód słońca po głębokim na 400 metrów jeziorze Nahuel Haupi. Na pokładzie będziemy mogli spróbować różnych serów, mięsa (dzika, jelenia). Na horyzoncie ujrzymy też wielomilionową posiadłość, odizolowaną od reszty miasta. Wracamy do naszego hostelu na dalszy relaks oraz wieczorny prysznic. Czasem możemy zauważyć specyficzne określenie pokręteł prysznicowych. „C” i „F”, gdzie „C” znaczy zimna, a „F” – zamarzająca. Nocleg w tym samym hostelu w pokojach dwuosobowych. Kolacja w okolicznej knajpce.
Dzień 7
Ponownie znane już nam śniadanie w naszym hostelu w Villa la Angostura, po czym pakujemy się i opuszczamy tą malowniczą miejscowość i wyruszamy dalej na południe Argentyny. Wyjazd po 8 rano. Celem na dziś jest miejscowość Bariloche, czasem określane mianem argentyńskiego Zakopanego, bądź Krupówek. Rozkoszujemy się dobrze utrzymaną drogą żużlową w kierunku jeziora Traful. W przypadku bezchmurnej pogody ujrzymy fantastyczną scenerię górską. Czasem możemy ujrzeć poprzewracane drzewa, bądź słupy energetyczne po przechodzących w tych miejscach silnych wiatrach, wichurach. Zatrzymujemy się na lunch nad malowniczym jeziorem Traful. Jadąc dalej na południe wzgórza i teren stawał się coraz bardziej suchy, przekształcając się w tereny podobne jak w Arizonie w USA. Dojeżdżamy do miejscowości Bariloche. Tak samo, jak Zakopane ma swoich zwolenników, jak i przeciwników, tak samo ma to miejsce. W dużej mierze ukierunkowane na bogatych turystów, lecz znajdujące się w przepięknym miejscu na brzegu jeziora Nahuel Huapi. Przyzwyczajamy się do późnych kolacji, które są normą w Argentynie, i jej społeczności(około godz. 22:30-23.00) możemy dziś spróbować coś z dań rybnych, na przykład pstrąga, w wybranych sosach. Zostajemy na nocy jednym z lokalnych hosteli w pokojach 2 osobowych. Kolację zjadamy w okolicznej knajpce. Dziś przejedziemy jakieś 175 km różnorodną drogą, trochę żużlową, trochę asfaltem.
Dzień 8
Po śniadaniu w hostelu, pakujemy się ponownie i zajmujemy miejsca w naszym drugim domu jakim stało się nasze auto. Celem na dzisiejszy dzień jest miasteczko Trevilin oddalone o około 350 km na południe. Jedna z głównych dróg na południe od Bariloche zabierze nas w okolice pokrytych śniegiem gór, górskich jezior dostarczając nam jednych z najciekawszych dróg do tej pory. Tego dnia doświadczymy także jazdy słynną drogą Ruta 40. Droga żużlowa, choć z roku na rok rząd argentyński stara się kłaść coraz więcej asfaltu na jej trasie. Wije się faliście, z dziurami co jakiś czas, lecz warunki na tej drodze polepszają się wraz z jazdą na południe. Na lunch zatrzymujemy się w miasteczku El Bolson. Charakterystyczny lokalny market wyrobów artystycznych bez skazy turystycznego przeceniania oraz mas odwiedzających, będzie bardzo miłym widokiem. Miasteczko to otoczone przez góry, będzie jednym z najpiękniejszych widzianych przez nas dotychczas. Dojeżdżamy do skrzyżowania w Cholila, cztery drogi, jedno czy dwa auta, dwie kapliczki oraz kilka psów. Tak wygląda krajobraz godzin szczytu na tych drogach. Przekraczając most z jednym pasem ruchu, brak znaku kto ma pierwszeństwo. Pewnie rzadko się zdarza, iż dwa auta spotykają się na tym moście w tym samym momencie. Jedziemy dalej drogą nr 71 w kierunku Trevilin, mijając kilka malowniczych jezior z panoramą Andów w tle. Miasteczko ma zupełnie inny charakter niż El Bolson. Zakratowane sklepy oraz hałas motocykli, całkowicie odróżnia te miejsce od naszego miejsca lunchu. Zatrzymujemy się tutaj w małym lokalnym hoteliku w pokojach dwuosobowych. Kolacja w okolicznej knajpce.
Dzień 9
Dzisiejszy dzień rozpoczynamy z cudownymi widokami masywu Andów po prawej stronie , po to aby za chwilę być przywitanym pustynnym krajobrazem. Zabieramy prowiant na drogę jako nasze śniadanie, zaopatrujemy się w wodę do picia, oraz tankujemy do pełna podążając dalej na południe. Wkraczamy w rejon nie pewnych zapasów paliwa, więc na każdej spotkanej stacji zawsze tankujemy do pełna nie mając pewności czy następna będzie otwarta, działała. Mijane wioski mają specyficzny charakter, głównie budowane dla funkcjonalności niż stylu, piękna. Ciągle monitorujemy poziom wody i temperaturę w tym gorącym terenie. Czasem może zdarzyć się iż odcinki drogi Ruta 40 są w przebudowie. Na południe od Rio Mayo, tak może być. Oznacza to, iż tymczasowa droga wybudowana zostaje równolegle do nowej remontowanej, często drogi „tymczasowe” pozostawiając dużo do życzenia, będące jednymi wielkimi koleinami w żużlu i błocie po przejeżdżających pracujących przy remoncie ciężarówkach. Wiatr w tych rejonach może przybierać na sile, Małe miasteczka mijane po drodze, opuszczone tereny, dają nam okazję do bardzo ciekawych, artystycznych zdjęć. Celem na dziś jest miasteczko Perito Moreno na trasie Ruta 40, które jest jak zbawienie widziane w oddali po pustynnych drogach. Kilka zimnych Cerveza oraz dobrej jakości stek z sałatką poprowadzą Nas do upragnionego, niezakłóconego snu. Zatrzymujemy się w lokalnym bardzo prostym hoteliku, w pokojach 2 osobowych. Kolacja w knajpce niedaleko hotelu. Dziś przejedziemy około 550 km.
Dzień 10
Po zakupieniu prowiantu na drogę i przekąszeniu czegoś na śniadanie, co sami przygotujemy sobie, wyruszamy w dalszą drogę. Podążamy dalej Ruta 40 często, która jest drogą szutrową, żużlową, ale zdecydowanie łatwiejsza do jazdy po niż poprzedniego dnia, pozwalając na prędkości ok. 80 km/h. Kamienie wielkości piłeczek golfowych lepiej trzymały się podłoża, powodując lepszą, mniej wyboistą jazdę. Zjeżdżamy z głównej drogi na 100 km wyprawę tam i z powrotem w kierunku Jaskini Rąk ( Cueva de Las Manos), która na pewno jest warta odwiedzenia. Jedziemy w górę w kierunku płaskowyżu, potem zjeżdżając w dół w kierunku niesamowitego kanionu. Przewodnik przy jaskiniach objaśni nam historię tego miejsca. Serie malowideł zwierząt i odcisków rąk było zrobione tutaj pomiędzy 9, a 2 tysiące lat temu. Sprawia, iż myślisz co zostanie z naszej cywilizacji za kilka tysięcy lat? Wracamy na główną trasę, próbując ponownie zatankować do pełna nasze auto w Bajo Caracoles. Dla porównania średnie przybliżone temperatury w tym okresie, Buenos Aires około 28*C. Ushuaia około 3*C. Tutaj gdzie jesteśmy około 14*C. Pomimo, iż jedziemy przez pustynię, fauna jest dość bogata. Uważamy na występujące tutaj guanacos ( podobne do lam), nandu oraz pancerniki. Wieczorami już może być coraz zimniej, jak zauważymy skręcając wieczorem na zachód w Las Horquelas jadać ostatnie 50 km dobrze utrzymaną szutrową drogą do Estancia Rio Capitan. Gdzie doświadczymy życzliwego przywitania przez właścicieli farmy na której się zatrzymamy. Estancia tam posiada teren 17 tysięcy hektarów, mając 3 tysiące owiec oraz około 100 sztuk bydła. Lunch zjadamy gdzieś w małych miasteczkach po drodze, a kolację zjadamy na naszej farmie. Nocleg w pokojach dwuosobowych. Dziś przejedziemy około 370 km.
Dzień 11
Budzimy się wcześnie rano, przed 5, na oglądanie wschodu słońca. Poranna bryza może sprawić, iż będzie nam zimno. Ciepło się ubieramy przed wyjściem. Ale widoki są tego warte, wschodzące słońce malowało kolorami Cerro San Lorenzo(3700 m.n.p.m.) 80 km oddalonego od nas. Dzisiejszego dnia zostajemy tutaj również na dzień odpoczynku, a raczej rozkoszowania się tym cudownym, odizolowanym terenem. Cała farma jest w bardzo niedostępnym miejscu, mając tylko kontakt z resztą kraju przez radio-telefon. Energia jest generowana przez dwie wiatrowe turbiny, zasilając baterie produkujące napięcie 220 V. Zjadamy wspólne śniadanie z goszczącą rodziną, po śniadaniu wybieramy się z właścicielem na krótką przejażdżkę po jego terenach. Opowiada nam jak nie lubi guanako, które polują mu na jego owce, przeskakują przez ogrodzenie, a ich liczba w okolicy jest bardzo duża ze względu na ostatnio łagodne zimy. Często się zdarza, iż lokalni właściciele polują na nie, chroniąc swoje owce. Bardzo możliwe, iż zmniejszająca się liczba górskich lwów, ma też coś wspólnego z nimi i ochroną ich owiec. Możemy także wybrać się na ryby, dla chętnych(dodatkowo płatne). Jak będziemy mieli szczęście będziemy mogli ujrzeć krążące wysoko nad nami andyjskie kondory. Kończymy dzień rozkoszując się przygotowaną pieczenią oraz kilkoma piwami. Nocleg w tym samym miejscu, na famie, w pokojach dwuosobowych.
Dzień 12
Wyjeżdżamy rano z naszej zaprzyjaźnionej farmy. Temperatura rankiem może oscylować około 5*C. Wracamy na główną drogę tankujemy w Bajo Caracoles, ponieważ przed nami jeden z najdłuższych odcinków bez stacji benzynowej 389 km z Bajo Caracoles do Tres Lagos. Droga ta jest w początkowej części asfaltowa, która później ponownie przechodzi w drogę szutrową. Droga ta z roku na rok coraz więcej jest asfaltowa. Przejeżdżamy obok skrętu na Gdor oraz Gregores, droga prowadzi dalej w pobliżu terenów bagiennych, czasem z kluczami kaczek i gęsi przelatującymi nad naszymi głowami. Jezioro Lago Cardiel, spektakularne, turkusowe, wtopione w księżycowy krajobraz. W końcu jadąc pustkowiami, czasem przejedzie obok nas inny van, czy inny pojazd, docieramy do Tres Lagos. Napełniamy z powrotem bak naszego auta. Udajemy się na zasłużony lunch i uzupełniamy wodę. Wracamy z powrotem na asfaltowe drogi( choć nie zawsze). Powoli ośnieżone szczyty pojawiają się na horyzoncie na zachodzie, w okolicach jeziora Lago Viedma. Powoli zbliżamy się do miasta El Calafete, bardzo turystycznego miejsca, według wielu mniej urokliwe, niż miasteczko w którym już byliśmy Villa la Angostura. W okolicy na mokradłach i terenach jezior, możemy ujrzeć spacerujące flamingi. Zatrzymujemy się na nocleg w El Calafete w pokojach dwuosobowych, a na wspólną kolację udajemy się do lokalnej knajpki.
Dzień 13
Pobudka rano i śniadanie w hostelu. Wczesne pobudki dają nam przewagę nad lokalną ludnością, która ma skłonność do późniejszego zaczynania dnia. Daje nam to możliwość nadrobienia zaległości internetowych i kontaktu z rodziną, najbliższymi. Jak zawsze staramy się unikać masowej turystyki, odkrywając „ukryte skarby” krajobrazów, gdzie masy nie dotarły, tak tego miejsca nie możemy ominąć. Mówimy o lodowcu Perito Moreno. Miejsce jest pełne turystów. Ale gdzie indziej możemy zobaczyć 250 km2, 30 km długiego lodowca z 55 metrową ścianą wystającą ponad taflę wody. A droga tam może być cudowna w widoki w szczególności jak będziemy wracać późnym wieczorem, zachód słońca, minimalny ruch drogowy. Czasem rozmawiając, spotykając innych turystów, którzy np przyjechali bez przystanków autobusem z Bariloche 36 godzin, unikając mało znanych zakątków, dróg, wiatru, wolności zwiedzania, zdajemy sobie sprawy naszego doświadczenia Patagonii. Lodowiec robi niesamowite wrażenie. Przyglądamy mu się z brzegu lądu, oceniając jego skale porównując pływające w okolicy łodzie obok jego ścian. Co jakiś czas odrywające się masy lodu spadają z hukiem do wody, dając znak iż lodowiec „żyje”. Wieczorem wracamy z powrotem do naszego hostelu w El Calafete, udając się na wspólną kolację, gdzie przy piwie i steku dyskutujemy na temat wspólnych doświadczeń podczas wyprawy. Legenda również głosi, iż każdy kto zje jagodę z Calafete, będzie pewne, że powróci jeszcze do Patagonii. Nocleg ponownie w hostelu w El Calafete w pokojach dwuosobowych. Kolacja w tej samej knajpce co noc wcześniej. Tego wieczoru delikatnie świętujemy nasz dotychczasowy wyczyn. Dziś przejedziemy jakieś 170 km.
Dzień 14
Rutyna poranna. Pobudka około 7 rano, śniadanie, prysznic, pakujemy się i wyruszamy w drogę. Jak trzeba wymieniamy pieniążki w Banco Patagonia, jeśli komuś brakuje. Dzisiejszego dnia wybieramy się do Chile. Jadąc drogą uważamy, żeby nie potrącić przechadzających się guanako albo owiec. Droga wznosi się w górę w kierunku suchego, pustego płaskowyżu. Teren ten możemy być podatny na bardzo silne wiatry, co brak drzew dobitnie może nam potwierdzić. Góry Torres del Paine pojawiają się nam na horyzoncie, jak zbliżamy się do chilijskiej granicy. Sama odprawa na granicy argentyńskiej powinna pójść sprawnie i w przyjaznej atmosferze. Sprawdzanie papierów, zbieranie pieczątek, przechodzenie od posterunku do posterunku. Po czym wyjeżdżamy z Argentyny i jadąc kawałek w dół drogi dojeżdżamy do kolejki do chilijskiej granicy. W końcu przychodzi nasza kolej, sprawdzanie dokładne bagażu, całego auta, sprawdzanie papierów oraz kolejne zbieranie pieczątek na papierach po czym pieczątki w paszporcie i jesteśmy w Chile. Tankujemy na okolicznej stacji benzynowej, gdzie często dyspozytory są zabudowane drewnianą budą, w celu uniknięcia ich okradzenia. Zapełniamy bak do pełna i ruszamy an wypróbowanie chilijskich dróg. Pewnie wielu z nas widziało zdjęcia Torres del Paine i słyszało, iż często się zdarza, że są zakryte chmurami. Dlatego liczymy na dobrą aurę i obserwujemy niebo. Jak pogoda dopisze zobaczymy granitowe wieże wyrastające pionowo powyżej turkusowym jeziorem. Droga może być dość zakurzona, cieszymy się, iż siedzimy w środku auta. Jak ten kurz i pył da nam spokój, będziemy mogli rozkoszować się widokiem na Cleopatra Needles. Zatrzymujemy się w jednym ze schronisk w okolicy parku w pokojach wieloosobowych i też tam zjadamy naszą uroczystą kolację. Przejedziemy dziś 320 km.
Dzień 15
Kolejny dzień naszej wyprawy. Budzimy się rano wyglądając przez okno oceniając pogodę, bo ona jest wyznacznikiem naszych doznań widokowych w szczególności w taki dzień jak dzisiejszy. Mamy nadzieję, iż będzie bezchmurne niebo pozwalając nam cieszyć się widokami na Torres del Paine. Wrzucamy coś na ząb w restauracji na naszym kompleksie i ruszamy w dalszy podbój chilijskich dróg. Zaczynamy od około 70 km dobrze utrzymanej drogi szutrowej, uważając tylko, żeby żadne zwierze nie wyskoczyło nagle z okolicznych krzewów na drogę. Choć ta droga szutrowa bardziej przypomina argentyński asfalt, tak bardzo różniąc się jakością od niedalekich dróg argentyńskich. Podążamy na południe drogą Route 9. Zbliżając się do morza, rozkoszujemy się jego zapachem i widokiem w oddali. Po drodze zatrzymujemy się na lunch w jednej z lokalnych wiosce przy drodze Route 9. Będziemy mogli spróbować surowych małż, łososia czy krabów. Czas trochę spróbować coś innego niż wcześniej wszechobecne steki. Tuż przed Punta Arenas skręcamy w lewo i jedziemy 40 km po szutrowej drodze do kolonii pingwinów. Będzie późne popołudnie, jak tam powinniśmy być, więc większość autobusów z turystami powinno akurat opuszczać tamto miejsce. Kolonia jest prywatną ziemią i opłata wejściowa wspomaga lokalną kolonię i farmę wartością około 1 miliona USD rocznie.Będziemy mogli ujrzeć pingwiny z bardzo bliskiej odległości. Wracamy do Punta Arenas gdzie zatrzymamy się w lokalnym hostelu, i udamy się na kolację, tym razem coś dla lubiących owoce morza. Nocleg w pokojach dwuosobowych. Dziś przejedziemy około 415 km.
Dzień 16
Dzisiejszy dzień zaczynamy standardowo od śniadania i spakowania po prysznicu naszych dobytków do auta. Wyruszamy w dłuższą kilometrową drogę przez prom Punta Delgada, dokładając dodatkowe 150 km w porównaniu do promu do Porvenir. Lecz ten drugi wyrusza bardzo rzadko w ciągu dnia. Czasem dzień może zacząć się temperaturami powyżej 10*C, poruszając się wgłąb lądu może nawet wzrosnąć. Zbliżając się do wód antarktycznych w pobliżu miasteczka San Gregorio temperatura ponownie spada. Nadal będziemy mogli ujrzeć pasące się na łąkach guanako. Prom odjeżdżają co około godzinę, więc nie powinniśmy długo czekać na przeprawę. Przeprawa promem jest wyjątkowo szybka, sprawna. Czasem będziemy mogli ujrzeć małe delfiny czarnogłowe bawiące się w okolicach fali robionej przez prom. Po drugiej stronie zostajemy przywitani przez kilka dobrych kilometrów dobrej jakości asfaltu, po czym droga przechodzi pofalowaną drogę szutrową. Szykując się na taką drogę do samego końca drogi, miłe zaskoczenie, napotykamy ponownie dobrej jakości drogę szutrową. Krajobraz, którym teraz podążamy jest dość monotonny. Przejście graniczne chilijskie argentyńskie było zdecydowanie szybsze niż ostatnio, lecz nadal mało efektowne. Czasem czekają tam wielokilometrowe korki, które mamy nadzieję, iż nie przytrafią się nam. Kilka kilometrów dalej udajemy się do posterunku granicznego Argentyny, ponowne sprawdzanie papierów, pieczątki i paszporty i jesteśmy z powrotem w Argentynie po krótkim epizodzie w Chile. Podróż wzdłuż wybrzeża jest dość przyjemna, lecz temperatury spadają jak zbliżamy się do Rio Grande. Miejsce to było głównym miejscem inscenizacji niedawnych obchodów 25 lecia konfliktu o Falklandy. Tutaj też zatrzymujemy się na szybki lunch w lokalnej knajpce i rozprostowując ponownie nogi. Droga ponownie się poprawia jak jedziemy dalej na południe wkraczając w teren wyżynny i zalesiony. Długa dzisiejsza droga oraz czas oczekiwania na prom, sprawia, iż wjeżdżamy na przełęcz Garibadi na północ od Ushuaia podczas wczesnego zachodu słońca. Ukazują się nam piękne ośnieżone szczyty gór w różowym cieniu zachodzącego słońca. Docieramy do Ushuaia też przed końcem zachodu słońca.Wczesny wyjazd z Puntas Arenas jest konieczny. Lokujemy się do hostelu w mieście w pokojach dwuosobowych. Oraz potem uroczysta kolacja w mieście. Przejechane dziś będzie 637 km.
Dzień 17
Dzisiejszego dnia odpoczywamy. Po śniadaniu wczesnym rankiem wyruszamy na zwiedzanie Ushuaia oraz okolicy. Miasto te da się lubić. W dużej mierze jest całkowicie zależne od turystyki. Ruch uliczny jest chaotyczny, jak to w argentyńskich miastach. Kadłub rozbitego statku dominuje w porcie, i wygląda jakby tam był od jakiegoś czasu i wygląda jakby widziano dla niego tam permanentną przyszłość. Wybieramy się na rejs łodzią po kanale Beagle. Nasz skipper umiejętnie pływa blisko skał na których leżą foki, lwy morskie i inne zwierzęta. A przechadzają się pomiędzy nimi kormorany. Podczas rejsu opowiadają nam o tamtejszym życiu fauny oraz łodziach rybackich. W drodze powrotnej rozkoszujemy się butelką Malbeca dla rozgrzania od tamtejszego zimnego wiatru. Po powrocie do portu udajemy się w przejażdżkę ostatnią autem do Parku Narodowego Tierra del Fuego znajdującego się na końcu drogi Route 3. Z tego punktu do Buenos Aires mamy 3079 km. Park z głębokimi dolinami, plażami, idealnymi dla gatunków ptaków nabrzeżnych. Jest częścią Ziemi Ognistej odkrytej przez Magellana. Wracamy na wieczór do Ushuaia do naszego hostelu. Ostatnie zakupy przed powrotem oraz ostatnia uroczysta kolacja przed powrotem do kraju z najdalej na południe wysuniętego miasta na naszej planecie. Kolacja w lokalnej knajpie. Dzisiejszego dnia oddajemy też auto z powrotem do wypożyczalni. Żegnamy się z nim służyło nam bardzo dobrze przez ostatnie dwa i pół tygodnia. Dziękujemy!
Dzień 18
Dzisiejszego dnia rano udajemy się taksówkami na lotnisko w mieście Ushuaia na nasz lot krajowy z Ushuaia do Buenos Aires. Tam mamy kilka godzin czekania na lotnisku na nasz lot międzynarodowy do Europy. Późnym popołudniem check in-ujemy się na nasz lot międzynarodowy na stałe żegnając się z Argentyną i niedawną Patagonią. Wybieramy się w nocny lot międzynarodowy do jednego z większych portów lotniczych europejskich po czym przesiadamy się na kolejny samolot tym razem już do Polski. W Polsce( pewnie w Warszawie) powinniśmy wylądować około południa dnia następnego.
Dzień 19
Przylot do Warszawy.
Zapewniamy:
- Lot na trasie Warszawa – Buenos Aires – Warszawa dla prowadzącego
- Lot na trasie Ushuaia – Buenos Aires dla prowadzącego
- Noclegi w hostelach/Guesthousach każdego dnia wyprawy
- Opiekę pilota prowadzącego, lidera grupy
- Bilety wstępu do wszystkich atrakcji wskazanych w programie – Parków Narodowych, atrakcji Buenos Aires, wycieczek Ushuaia, Jaskinia Rąk itp.
- Transport w postaci taxi/autobusów do/z lotniska w Buenos Aires/Ushuaia
- Transport wynajęty pojazd 4×4 na czas trwania imprezy jak wskazane w programie
- Opłaty drogowe, opłaty na paliwo, ubezpieczenie auta, papiery międzynarodowe, łapówki
- Niezapomnianą przygodę!
- walkie talkie, GPS, pulsoksymetr, telefon satelitarny
- Ubezpieczenie KL i NNW
Nie zapewniamy:
- Kosztów wyżywienia, oprócz wskazanych w programie(czyli podczas rejsu po kanale Beagle, pobytu w Estancia Rio Capitan oraz śniadań w hostelach/Guesthousach). Na wyżywienie trzeba mieć około 500 USD
- Napiwków wedle uznania w restauracjach i punktach usługowych
- Wydatków własnych, na pamiątki, alkohol, internet, telefon, napoje gazowane i inne